Dzień jak co dzień. Kolejny raz powtórzyłem
skrupulatnie przemyślany rytuał poranka. Na dwie godziny przed wyjściem z domu
otworzyłem oczy na dźwięk kilku pierwszych nut utworu Imogen Heap, który
niegdyś tak piękny, stał się najgorszym utworem świata. Od pół roku codziennie rano powtarzałem sobie, że czas najwyższy zmienić
dźwięk alarmu, ale jak tylko wychodziłem spod prysznica, już o tym nie
pamiętałem. Pamiętałem jednak o tym, by włączyć
ekspres do kawy, a w czasie przygotowania czarnego, życiodajnego napoju
przygotować sobie śniadanie. Podczas posiłku szybki rzut okiem na prasę
codzienną. To właściwie jedyny dynamiczny element tego rytuału, chociaż
codziennie właściwie piszą to samo: a to ktoś kogoś zabił, a to znów afera w
polityce.
Norma. Jeszcze tylko prędkie, acz skrupulatne
skompletowanie garderoby, papieros i można było wychodzić. Co prawda nie znoszę
zapachu dymu w swoim mieszkaniu, ale rytuał poranka musiał pozostać bez zmian,
inaczej dzień byłby nieudany. Poza tym pierwszy papieros dnia miał w sobie to
coś. Był chwilą, kiedy w wydychanym powietrzu znajdowało się najwięcej
frustracji, skarg, zażaleń i bezsilności, od których zawsze kręciło mi się głowie.
Tak przygotowany zakładałem buty i wyruszałem na podbój
dawno już podbitego świata. Tamtego dnia nic nie wskazywało na to, że
wydarzy się coś nadzwyczajnego, coś zupełnie innego niż zazwyczaj. Coś, co choć
na chwilę pozwoli mi wyrwać się z tej rutyny.
Wyszedłem więc z domu i ruszyłem w kierunku pracy.
Oczywiście tą samą co zwykle drogą. Jednak już wyjście za róg pokazało mi, że
ten dzień będzie wyjątkowo nieudany. Pęknięta rura. Zalana ulica. Przejścia nie
ma. Widok krzątających się w popłochu pracowników wodociągów wywołał na mojej
twarzy szczególny wyraz niezadowolenia. Świetnie. Zamiast bezmyślnie przejść do
pracy, musiałem uruchomić cały szereg procesów myślowych i obmyślić nową trasę.
Droga, którą zawsze chodziłem być może nie była najkrótsza, ani też
najbezpieczniejsza, zważywszy na fakt, że co rusz można było spotkać „typków,
spod ciemnej gwiazdy”, ale była moja. Miałem stałe punkty odniesienia. Kiosk, w
którym codziennie kupowałem nową paczkę papierosów, ogromna witryna salonu
fryzjerskiego, w której odbiciu dokonywałem pierwszej oceny swojej „stylówy”.
Gdyby coś się nie zgadzało, miałem jeszcze drugą witrynę - ubezpieczalni. Przejście od jednej witryny do drugiej
zajmowało mi jakieś 3 minuty i 47 sekund. Jeśli coś było nie tak w moim
wyglądzie, miałem dokładnie 3 minuty i 47
sekund, żeby to naprawić albo żeby się do tego
przekonać.
Pogodziwszy się z faktem, że muszę ustalić nową
trasę do pracy, ruszyłem w kierunku ulicy, którą nazywałem pieszczotliwie ulicą
„zdzierstwa i złodziejstwa”, gdyż znajdują się na niej same najdroższe butiki.
Ale spokojnie, na tych którzy nie mają zbyt wielu pieniędzy, czekają jeszcze
nielegalni emigranci z precyzyjnie odwzorowanymi torebkami, zegarkami,
okularami itp. najdroższych marek.
Władze starają się z nimi walczyć, co jakiś czas wysyłając policjanta nowicjusza,
żeby zgarnął kilku takich sprzedawców. Jest to niebywałe widowisko, które
miejscowi nazywają biegiem antylop. Wszyscy emigranci uciekają w popłochu przed
jednym młodym chłopaczkiem, któremu pewnie nawet nie chce się biec, ale
biegnie, bo bawi go, że ma władzę nad ludźmi, którzy przed nim uciekają.
Kiedy już
znalazłem się na ulicy „Zdzierstwa i złodziejstwa”, zacząłem rozglądać się za
witryną najwierniej odbijającą świat. W końcu bez kontroli wyglądu nie mogę się
obejść. Żadna z nich nie spełniała
moich oczekiwań nie pozwalała na przegląd w ruchu. Stanąłem więc przed
witryną jednego z jubilerów i spojrzałem na siebie. Czarne spodnie zaprasowane
w kant z lekko rozszerzającą się od nogawką wydłużały moje nogi tak, jak lubię. Czarna marynarka i
koszula w kolorze butelkowej zieleni. Ale coś było nie tak. Postawiłem więc
torbę na ziemi i zacząłem poprawiać kołnierzyk koszuli, kiedy nagle usłyszałem
głos delikatny kobiecy głos: - Wygląda
pan uroczo – powiedziała nieznajoma, po czym weszła do środka.
Jej ubiór znacząco wyróżniał się na tle innych
kobiet. Było widać, że świat mody nie jest jej obcy, zupełnie tak jak mnie… Szkoda
tylko, że moja praca redaktora pisma o motoryzacji, nie ma nic wspólnego z
wyuczonym zawodem stylisty. Dzień, jak na pierwsze dwie i pół godziny i tak w
dużej mierze odbiegał już od rutyny. Dziennikarze zapewne przyniosą teksty
dopiero późnym popołudniem, więc nie było potrzeby śpieszyć się do pracy.
Czysta ludzka ciekawość skłoniła mnie, bym wszedł do jubilera i przyjrzał się
nieznajomej. Kiedy wszedłem do środka, przesympatyczny sprzedawca pokazywał jej
naszyjnik wysadzany jakimiś drogimi kamieniami, jednak kobieta kręciła nosem w
geście niezadowolenia. Ja natomiast zacząłem przeglądać biżuterię, których ceny
przekraczały dziesięcioletnie moje dochody.
Mój wzrok zatrzymał się na szklanej witrynie z
lustrem, w którym mogłem spokojnie przyglądać się nieznajomej, bez obaw, że ta
zorientuje się, że ją obserwuję. I tak utknąłem w bezruchu, dłuższą chwilę wpatrując się w jej odbicie,
jak w obrazek. Nagle zorientowałem się, że ona również mnie obserwuje, patrząc
w lustro za ladą. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zapytała, co myślę o
proponowanej jej przez sprzedawcę biżuterii. Wskazała na złoty naszyjnik i platynowe
kolczyki - proste, ale eleganckie. Biżuteria była piękna, a przy niej zyskiwała
dodatkowy wymiar estetyczny. Nie wiem, jakie siły na ziemi i poza nią skłoniły
mnie do podzielenia się moją refleksją. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała: -
W takim razie, wybiorę coś innego.
Trudno opisać szok, którego wtedy doznałem. Nie miałem jednak zbyt wiele
czasu, aby się mu poddać, bo oto z opresji uratował mnie mój dzwoniący telefon.
Zacząłem nerwowo szukać go w torbie, a kiedy w końcu go znalazłem i podniosłem
wzrok, jej już nie było.
Chwilę później sprzedawca wychylił się spod lady i stanął jak wryty. Zniknęła nie
tylko kobieta, ale również biżuteria. Przyznam, że byłem równie zaskoczony jak sprzedawca, który bez
dłuższego namysłu zapytał, czy znam złodziejkę. Niestety, nie mogłem
mu pomóc, ale zaoferowałem, że mogę złożyć zeznania na policji, jeśli w
jakikolwiek sposób mu to pomoże.
Dwie i pół godziny później, na miejscu zdarzenia policjant zapisał już moje
zeznania i „byłem wolny” – jak powiedział. W między czasie odrzuciłem jakieś pięćdziesiąt
połączeń z pracy. Chyba nikt z moich współpracowników nie był przygotowany na
moją niezapowiedzianą nieobecność. Pierwszą odkąd zacząłem pracować w tej
redakcji. Po wyjściu zadzwoniłem więc do szefa i wyjaśniłem sytuację.
Sfrustrowany - nie chciał jednak słuchać moich wyjaśnień. W głębi ducha jednak fakt z jaką łatwością przyszła takiej, na pozór
niewinnej kobiecie kradzież tak drogiej biżuterii, bardzo mnie rozbawił.
Dlatego też, nie bardzo docierało do mnie to, co wykrzykiwał do mnie przez
telefon mój szef.
Cała jego litania sprowadzała się przecież do
jednego – żebym jak najszybciej zjawił się w redakcji. Ruszyłem więc w jej
kierunku z dużym uśmiechem na twarzy, który zdarzał się u mnie naprawdę rzadko.
Po chwili mój wzrok przyciągnęły kremowe bermudy, idealnie
skomponowane ze skórzanymi brązowymi botkami na koturnie z wywijaną cholewką. Podniosłem wzrok i ujrzałem złodziejkę, ubraną zupełnie inaczej niż
wcześniej, ale równie nietypowo (jak na to miasto) i z klasą. Biała koszula, jasnobrązowe poncho, i delikatny łososiowy szal zarzucony na ramiona, a wszystko dopełnione ciemnobrązową skórzaną torbą, skradzionym wcześniej złotym naszyjnikiem i platynowymi
kolczykami. Kiedy mnie zobaczyła, zasłoniła twarz kapeluszem i delikatnym
skinieniem głowy dyskretnie wskazała na kawiarnię po drugiej stronie ulicy.
Kiedy rozpoznałem jej gest, natychmiast odwróciłem
wzrok. Kątem oka ciągle jednak się w nią wpatrywałem. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że jest zupełnie
oderwana od rzeczywistości. Szalona – pomyślałem. Ale czy to szaleństwo nie
sprawia, że życie przestaje być szare i nudne?
Jedno było pewne – ta idąca pewnym krokiem kobieta
nie ulega rutynie. Rzeczywistość, którą znałem, zupełnie
jej nie dotyczyła, nic o niej nie mówiła, nie określała jej. Wręcz przeciwnie.
Złodziejka sama kreowała świat, po którym tak dumnie kroczyła. Stwarzała
rzeczywistość, w której ta potworna kradzież, była niewinnym sprawdzeniem
systemu zabezpieczeń jubilera i refleksu pracownika.
Jeśli moja rzeczywistość była symulakrum,
sztucznym tworem narzuconym mi przez innych, to nie pozostawało mi nic innego,
jak tylko wyrwać się spod jej jarzma. Myśl, że rozmowa z tą kobietą może mi to
ułatwić, sprawiła, że poczułem się niezwykle
podekscytowany. Oto stanąłem przed wyborem: iść do pracy, pozostać w swoim
bezpiecznym, ale nadzwyczaj nudnym świecie, czy też pójść za tajemniczą
nieznajomą i dać się porwać chwili, wyrwać się z rutyny. Wybrałem jedyną
słuszną opcję.
Nigdy więcej nie pojawiłem się już w redakcji i
odtąd nigdy więcej co rano nie budzi mnie ta sama melodia.
Modelka: Aleksandra MichałewyczSpodnie: Pull&Bear
Koszula: C&A
Szal: No Name
Buty: CCC
Torba: Louis Vuitton
Model: Jean
Spodnie: No name
Koszula: H&M
Marynarka: H&M
Torba: Zara
Buty: ambasador for BATA
Przypinka: www.feltlabel.pl
Zdjęcia: Justyna Adamczyk, Anna Hryszkiewicz