środa, 20 marca 2013

another day


Dzień jak co dzień. Kolejny raz powtórzyłem skrupulatnie przemyślany rytuał poranka. Na dwie godziny przed wyjściem z domu otworzyłem oczy na dźwięk kilku pierwszych nut utworu Imogen Heap, który niegdyś tak piękny, stał się najgorszym utworem świata. Od pół roku codziennie rano powtarzałem sobie, że czas najwyższy zmienić dźwięk alarmu, ale jak tylko wychodziłem spod prysznica, już o tym nie pamiętałem. Pamiętałem jednak o tym, by włączyć ekspres do kawy, a w czasie przygotowania czarnego, życiodajnego napoju przygotować sobie śniadanie. Podczas posiłku szybki rzut okiem na prasę codzienną. To właściwie jedyny dynamiczny element tego rytuału, chociaż codziennie właściwie piszą to samo: a to ktoś kogoś zabił, a to znów afera w polityce.



Norma. Jeszcze tylko prędkie, acz skrupulatne skompletowanie garderoby, papieros i można było wychodzić. Co prawda nie znoszę zapachu dymu w swoim mieszkaniu, ale rytuał poranka musiał pozostać bez zmian, inaczej dzień byłby nieudany. Poza tym pierwszy papieros dnia miał w sobie to coś. Był chwilą, kiedy w wydychanym powietrzu znajdowało się najwięcej frustracji, skarg, zażaleń i bezsilności, od których zawsze kręciło mi się głowie. Tak przygotowany zakładałem buty i wyruszałem na podbój dawno już podbitego świata. Tamtego dnia nic nie wskazywało na to, że wydarzy się coś nadzwyczajnego, coś zupełnie innego niż zazwyczaj. Coś, co choć na chwilę pozwoli mi wyrwać się z tej rutyny.
Wyszedłem więc z domu i ruszyłem w kierunku pracy. Oczywiście tą samą co zwykle drogą. Jednak już wyjście za róg pokazało mi, że ten dzień będzie wyjątkowo nieudany. Pęknięta rura. Zalana ulica. Przejścia nie ma. Widok krzątających się w popłochu pracowników wodociągów wywołał na mojej twarzy szczególny wyraz niezadowolenia. Świetnie. Zamiast bezmyślnie przejść do pracy, musiałem uruchomić cały szereg procesów myślowych i obmyślić nową trasę. Droga, którą zawsze chodziłem być może nie była najkrótsza, ani też najbezpieczniejsza, zważywszy na fakt, że co rusz można było spotkać „typków, spod ciemnej gwiazdy”, ale była moja. Miałem stałe punkty odniesienia. Kiosk, w którym codziennie kupowałem nową paczkę papierosów, ogromna witryna salonu fryzjerskiego, w której odbiciu dokonywałem pierwszej oceny swojej „stylówy”. Gdyby coś się nie zgadzało, miałem jeszcze drugą witrynę - ubezpieczalni. Przejście od jednej witryny do drugiej zajmowało mi jakieś 3 minuty i 47 sekund. Jeśli coś było nie tak w moim wyglądzie, miałem dokładnie 3 minuty i 47 sekund, żeby to naprawić albo żeby się do tego przekonać.


Pogodziwszy się z faktem, że muszę ustalić nową trasę do pracy, ruszyłem w kierunku ulicy, którą nazywałem pieszczotliwie ulicą „zdzierstwa i złodziejstwa”, gdyż znajdują się na niej same najdroższe butiki. Ale spokojnie, na tych którzy nie mają zbyt wielu pieniędzy, czekają jeszcze nielegalni emigranci z precyzyjnie odwzorowanymi torebkami, zegarkami, okularami  itp. najdroższych marek. Władze starają się z nimi walczyć, co jakiś czas wysyłając policjanta nowicjusza, żeby zgarnął kilku takich sprzedawców. Jest to niebywałe widowisko, które miejscowi nazywają biegiem antylop. Wszyscy emigranci uciekają w popłochu przed jednym młodym chłopaczkiem, któremu pewnie nawet nie chce się biec, ale biegnie, bo bawi go, że ma władzę nad ludźmi, którzy przed nim uciekają.
Kiedy już znalazłem się na ulicy „Zdzierstwa i złodziejstwa”, zacząłem rozglądać się za witryną najwierniej odbijającą świat. W końcu bez kontroli wyglądu nie mogę się obejść. Żadna z nich nie spełniała moich oczekiwań nie pozwalała na przegląd w ruchu. Stanąłem więc przed witryną jednego z jubilerów i spojrzałem na siebie. Czarne spodnie zaprasowane w kant z lekko rozszerzającą się od nogawką wydłużały moje nogi tak, jak lubię. Czarna marynarka i koszula w kolorze butelkowej zieleni. Ale coś było nie tak. Postawiłem więc torbę na ziemi i zacząłem poprawiać kołnierzyk koszuli, kiedy nagle usłyszałem głos delikatny kobiecy głos:  - Wygląda pan uroczo – powiedziała nieznajoma, po czym weszła do środka.



Jej ubiór znacząco wyróżniał się na tle innych kobiet. Było widać, że świat mody nie jest jej obcy, zupełnie tak jak mnie… Szkoda tylko, że moja praca redaktora pisma o motoryzacji, nie ma nic wspólnego z wyuczonym zawodem stylisty. Dzień, jak na pierwsze dwie i pół godziny i tak w dużej mierze odbiegał już od rutyny. Dziennikarze zapewne przyniosą teksty dopiero późnym popołudniem, więc nie było potrzeby śpieszyć się do pracy. Czysta ludzka ciekawość skłoniła mnie, bym wszedł do jubilera i przyjrzał się nieznajomej. Kiedy wszedłem do środka, przesympatyczny sprzedawca pokazywał jej naszyjnik wysadzany jakimiś drogimi kamieniami, jednak kobieta kręciła nosem w geście niezadowolenia. Ja natomiast zacząłem przeglądać biżuterię, których ceny przekraczały dziesięcioletnie moje dochody.


Mój wzrok zatrzymał się na szklanej witrynie z lustrem, w którym mogłem spokojnie przyglądać się nieznajomej, bez obaw, że ta zorientuje się, że ją obserwuję. I tak utknąłem w bezruchu, dłuższą chwilę wpatrując się w jej odbicie, jak w obrazek. Nagle zorientowałem się, że ona również mnie obserwuje, patrząc w lustro za ladą. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zapytała, co myślę o proponowanej jej przez sprzedawcę biżuterii. Wskazała na złoty naszyjnik i platynowe kolczyki - proste, ale eleganckie. Biżuteria była piękna, a przy niej zyskiwała dodatkowy wymiar estetyczny. Nie wiem, jakie siły na ziemi i poza nią skłoniły mnie do podzielenia się moją refleksją. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała: - W takim razie, wybiorę coś innego.
Trudno opisać szok, którego wtedy doznałem. Nie miałem jednak zbyt wiele czasu, aby się mu poddać, bo oto z opresji uratował mnie mój dzwoniący telefon. Zacząłem nerwowo szukać go w torbie, a kiedy w końcu go znalazłem i podniosłem wzrok, jej już nie było. Chwilę później sprzedawca wychylił się spod lady i stanął jak wryty. Zniknęła nie tylko kobieta, ale również biżuteria. Przyznam, że byłem równie zaskoczony jak sprzedawca, który bez dłuższego namysłu zapytał, czy znam złodziejkę. Niestety, nie mogłem mu pomóc, ale zaoferowałem, że mogę złożyć zeznania na policji, jeśli w jakikolwiek sposób mu to pomoże.
Dwie i pół godziny później, na miejscu zdarzenia policjant zapisał już moje zeznania i „byłem wolny” – jak powiedział.  W między czasie odrzuciłem jakieś pięćdziesiąt połączeń z pracy. Chyba nikt z moich współpracowników nie był przygotowany na moją niezapowiedzianą nieobecność. Pierwszą odkąd zacząłem pracować w tej redakcji. Po wyjściu zadzwoniłem więc do szefa i wyjaśniłem sytuację. Sfrustrowany - nie chciał jednak słuchać moich wyjaśnień. W głębi ducha jednak fakt z jaką łatwością przyszła takiej, na pozór niewinnej kobiecie kradzież tak drogiej biżuterii, bardzo mnie rozbawił. Dlatego też, nie bardzo docierało do mnie to, co wykrzykiwał do mnie przez telefon mój szef.
Cała jego litania sprowadzała się przecież do jednego – żebym jak najszybciej zjawił się w redakcji. Ruszyłem więc w jej kierunku z dużym uśmiechem na twarzy, który zdarzał się u mnie naprawdę rzadko. Po chwili mój wzrok przyciągnęły kremowe bermudy, idealnie skomponowane ze skórzanymi brązowymi botkami na koturnie z wywijaną cholewką.  Podniosłem wzrok i ujrzałem złodziejkę, ubraną zupełnie inaczej niż wcześniej, ale równie nietypowo (jak na to miasto) i z klasą. Biała koszula, jasnobrązowe poncho, i delikatny łososiowy szal zarzucony na ramiona, a wszystko dopełnione ciemnobrązową skórzaną torbą, skradzionym wcześniej złotym naszyjnikiem i platynowymi kolczykami. Kiedy mnie zobaczyła, zasłoniła twarz kapeluszem i delikatnym skinieniem głowy dyskretnie wskazała na kawiarnię po drugiej stronie ulicy.


Kiedy rozpoznałem jej gest, natychmiast odwróciłem wzrok. Kątem oka ciągle jednak się w nią wpatrywałem. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że jest zupełnie oderwana od rzeczywistości. Szalona – pomyślałem. Ale czy to szaleństwo nie sprawia, że życie przestaje być szare i nudne? 
Jedno było pewne – ta idąca pewnym krokiem kobieta nie ulega rutynie. Rzeczywistość, którą znałem, zupełnie jej nie dotyczyła, nic o niej nie mówiła, nie określała jej. Wręcz przeciwnie. Złodziejka sama kreowała świat, po którym tak dumnie kroczyła. Stwarzała rzeczywistość, w której ta potworna kradzież, była niewinnym sprawdzeniem systemu zabezpieczeń jubilera i refleksu pracownika.
Jeśli moja rzeczywistość była symulakrum, sztucznym tworem narzuconym mi przez innych, to nie pozostawało mi nic innego, jak tylko wyrwać się spod jej jarzma. Myśl, że rozmowa z tą kobietą może mi to ułatwić, sprawiła, że poczułem się niezwykle podekscytowany. Oto stanąłem przed wyborem: iść do pracy, pozostać w swoim bezpiecznym, ale nadzwyczaj nudnym świecie, czy też pójść za tajemniczą nieznajomą i dać się porwać chwili, wyrwać się z rutyny. Wybrałem jedyną słuszną opcję.
Nigdy więcej nie pojawiłem się już w redakcji i odtąd nigdy więcej co rano nie budzi mnie ta sama melodia.




Modelka: Aleksandra MichałewyczSpodnie: Pull&Bear
Koszula: C&A
Poncho: C&A
Szal:  No Name
Buty: CCC

Torba: Louis Vuitton



Model: Jean
Spodnie: No name
Koszula: H&M
Marynarka: H&M
Torba: Zara
Buty: ambasador for BATA
Przypinka: www.feltlabel.pl

Zdjęcia: Justyna Adamczyk, Anna Hryszkiewicz





10 komentarzy:

  1. szkoda, że zdjęcie całej sylwetki ma obcięte stopy, nie mogę pooglądać butów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi butami miałem lekki problem - muszę przyznać.
      Nie do końca dobrze układała się na nich nogawka spodni, co źle wyglądało na zdjęciach.

      Jest to dla mnie lekcja na przyszłość, żeby zwracać na taki szczegóły uwagę przy kolejnych stylizacjach.

      Usuń
  2. Hm nie ma komentarza mojego? Następnym razem zrób zdjęcia też całej sylwetki ze stopami, bo nie widać butów ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ach, moderacja - nie zauważyłam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy blog modowy, który ma więcej treści niż zdjęć. Lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a moderacja to zło najgorsze, bo sobie nie możemy na bieżąco tu plotkować;p

      Usuń
    2. Ja jeszcze zaspamuję, piękna modelka - bardzo przypomina mi K. Bujakiewicz (in plus oczywiście). Stylizacja też świetna.

      Usuń
  5. Moderację należy potraktować jak "zło konieczne"...
    A modelka to moja siostra :)

    OdpowiedzUsuń
  6. niesamowicie się cieszę, że koleżanka pokazała mi wczoraj Twojego bloga. nie da się ukryć, że na uczelni zawsze zwracasz uwagę - i może u większości budzisz zdziwienie pomieszane z szokiem, ale ja jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem : )

    OdpowiedzUsuń